Dzień 12 – 261
Środa przez okno zapowiadała się tak jak przewidzieliśmy, mokro, zimno i ponuro. Jednak to nie wszystko, wiatr okazał się dziś nie tylko naszym „uprzykrzaczem”, ale też wiernym towarzyszem dzisiejszego zwiedzania😜 Opatuleni w to co mieliśmy ciepłego pojechaliśmy zwiedzać Lofoty. Najpierw odwiedziliśmy miasteczko leżące nieco na uboczu, Henningsvær, niestety z jedną z atrakcji mamy w plecy, bo nie udało nam się zwiedzić kultowego boiska. Wróciliśmy na główna drogę i pojechaliśmy do następnych miejsc z których rozpościerają się piękne widoki. Chcieliśmy odwiedzić muzeum Wikingów, ale z psami nie wpuszczają, wiec wróciliśmy do wozu i pognaliśmy do samego końca Lofotów czyli do miejscowości Å. To chyba najkrótsza nazwa miejscowości jaką znamy 😜 Tokson wpadł w najgłębszą i najbardziej śmierdzącą bagienną kałuże w całym kole podbiegunowym na samym końcu Lofotów. Gdyby były komary siedziały by wszystkie na tylnym siedzeniu z Tokim 😜 Na parkingu odpaliliśmy pierwszy raz na tym wyjeździe nasz prysznic i spłukaliśmy to co się dało, a reszta razem z naszym psem wróciła do hotelu. Jeśli chodzi o same Lofoty to napewno było warto tu wpaść. Przyroda niesamowicie ukształtowała ten zakątek świata. Znowu próbowaliśmy porównać do czegoś co już widzieliśmy ale chyba się nie da 😁 Wszystko ma swoj niepowtarzalny klimat i urok. Wiemy już, że termin jesienny, brak słońca, zimno, deszcz i wiatr skutecznie utrudniają zobaczenie tego wszystkiego w przyjaznych barwach, ale od czego jest wyobraźnia 😜 Lofoty to miejsce, gdzie niektóre plaże mają biały piach, co w Norwegi jest rzadkością, piękną przezroczystą wodę (zapewne zimną 😜) fale idealne dla surferów i malutkie wysepki aż po horyzont. Czerwone rybackie domki na palach i drewniane konstrukcje do suszenia ryb to chyba najbardziej rozpoznawalne elementy tej wyspiarskiej części Norwegii 😁 Veni, Vidi….z Wicią😂 Jutro ruszamy jeszcze w jedno fajne miejsce na naszej tegorocznej trasie i zaczynamy powoli drogę powrotną 😁